Jacht żaglowy: Bavaria 35 ("Marika") - wypożyczona od armatora w Bregge "MOLA"
Rejs odbywał się w warunkach sztormowych : pływanie w wietrze od 1 - 7 stop B, stan morza od 0 do 5
Rejs miał za zadanie przygotować uczestników do szkolenia na kolejny stopień żeglarski – stopień sternika jachtowego.

Zarząd SPH zorganizował w roku bieżącym po raz pierwszy rejs morski po Morzu Bałtyckim

termin : 17 - 25 września 2011 roku

trasa: Świnoujście - Trzebież - Wolgast - Penemunde- Gager - opłynięcie Bornholmu - Świnoujście

załoga:

  • Kapitan - Andrzej Marcińczyk
  • I oficer - Ewelina Kaczanowska
  • II oficer - Filip Kiszka
  • III oficer - Adam Żołnierek
  • Marek Kiszka
  • Mikołaj Trąbka
  • Grzegorz Cholewa

W sumie 7 osób; Jacht żaglowy: Bavaria 35 ("Marika") - wypożyczona od armatora w Bregge "MOLA"
Rejs odbywał się w warunkach sztormowych : pływanie w wietrze od 1- 7 stop B, stan morza od 0 do 5
Rejs miał za zadanie przygotować uczestników do szkolenia na kolejny stopień żeglarski – stopień sternika jachtowego.

Rejs widziany oczami Druhny Eweliny Kaczanowskiej:

„Hej - ho ciągnij linę swą , żagli już nie widać za tą mgłą!

Po raz kolejny wiatry wezwały na służbę. 17 września 2011 roku brygada siedmiu żeglarzy wyruszyła na kolejną przygodę. Załoga w składzie: phm. Andrzej Marcińczyk (kapitan), Ewelina Kaczanowska (I oficer), Filip Kiszka (II oficer), Adam Żołnierek (III oficer), Marek Kiszka, Mikołaj Trąbka i Grzegorz Cholewa wyruszyła z portu w Świnoujściu.

Nasza łajba „Marika” ( 33 stopy długości, 50 m2 żagla) służyła nam od Świnoujścia, przez Zalew Świnoujście, Trzebież, Rugię aż do Penemunde i Gager , a potem na pełnym morzu: opływając wokół Bornholm od zachodnich wybrzeży po wschodnie, i na południe ku wodom terytorialnym Polski, wzdłuż wybrzeża polskiego, aż do portu macierzystego w Świnoujściu.

Wody śródlądowe przywitały nas spokojnie, lecz deszczowo, pozwalając nam nacieszyć się pięknem krajobrazu. Przekraczając granice polsko – niemiecką poznaliśmy trochę inny świat. Płynąc trasą Trzebież – Penemunde natknęliśmy się na dwa potężne mosty zwodzone w Zecheriner i w Wolgast. Przed tym pierwszym natknęliśmy się na niemiecką służbę celną, ale też czekając na jego podniesienie do 21.00 mogliśmy urządzić sobie klimatyczną rybną kolację o zachodzie słońca. Potem czekała nas pierwsza nocna żegluga, pierwszy sprawdzian naszych nawigacyjnych umiejętności i trzymanie wacht podczas cumowania na kotwicy.

Żeglując po wodach śródlądowych nie zapomnieliśmy o historycznych walorach tego regionu. Naszym celem po 3 dniach żeglugi stało się Penemunde, i znajdujące się w starych budynkach fabryki, produkującej uzbrojenie dla wojsk niemieckich podczas II wojny światowej, muzeum techniki. Z Penemunde wiatry poniosły nas ku rybackiej wiosce Gager (na południowym wybrzeżu drugiej z wysp Rugii). Tam poczuliśmy już przedsmak morza, w uszach zaszumiało silniejszym wiatrem, a rybacy przynieśli o poranku zapach świeżo złowionych dorszy. Opuszczając to romantyczne miejsce, z południowo - zachodnim wiatrem ruszyliśmy na morze ku wyspie Bornholm. Dla większości z nas było to pierwsze powitanie z wodami morskimi, pierwsza prawdziwa morska przygoda.

Władca wód przywitał nas łaskawie: pierwszego dnia pozwolił nam nacieszyć się szumem fal i muzyką graną przez wiatr. Nasze organizmy niestety nie były tak odporne i z wyjątkiem jednego członka załogi (Pana Marka Kiszki – którego wszyscy szczerze podziwiali), wszystkich w różnym stopniu dopadła choroba morska. Każdy radził z nią sobie na swój sposób. Jedni jedli i zwracali, inni pościli nie wychodząc przez 3 dni z kajut, lub nie schodząc pod pokład, jeszcze inni funkcjonowali, choć z trudem zarówno pod, jak i na pokładzie, starając się jak najczęściej dostać w dłoń koło sterowe, gdzie było najbezpieczniej.

Kolejne dni nie szczędziły nam przygód. Marzenie o wizycie na Bornholmie po pierwszej nocy pod żaglami zaprzepaścił ….. silnik, który jak na złość nie chciał odpalić, a wiatr 7° w skali Boeforta nie pozwolił na wejście do małych i trudno dostępnych zarówno zachodnich, jak i wschodnich portów. Opływając wyspę, patrzyliśmy na nią z sentymentem i z żalem. Bałtyk dał nas się jednak jeszcze we znaki – wiatr nie ustawał, a fala rosła. W dzień sprzyjało to żegludze, a fale skąpane w słońcu pozostaną długo w naszej pamięci, w nocy jednak żagle odmówiły posłuszeństwa – i jak bliźnięta zrobiły nam niewybredny żart – podarły się na strzępy….i fok, i grot.

To była dłuuuuuuuuuuuuga i męcząca noc…. Ale po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój….. Morze dało nam szkołę twardą, ale kto wytrwał i nie zraził się powróci znów. Na zakończenie - 24 września – po trzech dnia samowolnego postu i 50 godzinach na nogach – sprawiliśmy sobie ucztę pasibrzucha.

Kiedy dopłyniemy to posiłek zjemy,
Hej ho ciągnij linę swą ! Żagli już nie widać za tą mgłą.
Ahoj przygodo ! „.