Ciągną, ciągną sanie, góralskie koniki …
(relacja z pierwszego kuligu Stowarzyszenia Przyjaciół Harcerstwa)
Jeszcze w ubiegłym roku na październikowym zebraniu Zarządu SPH zapadła decyzja o organizacji prawdziwego kuligu — tradycyjnej zimowej atrakcji, w dobrze nam znanym rejonie, podhalańskiej wioski – Małe Ciche. Lista chętnych na wyjazd zapełniła się bardzo szybko i pozostało tylko odliczanie dni do wyznaczonego terminu. Z uwagą śledzono informacje pogodowe i oczekiwano, co przyniesie drugi tydzień stycznia nowego roku, bowiem jesienna aura panująca w pierwszym tygodniu nie napawała optymizmem. Gdy do wyjazdu pozostało kilka dni, w nocy z soboty na niedzielę, sypnęło śniegiem. Biały puch ucieszył uczestników wyjazdu…
Już przejazd z Krakowa dostarczał wrażeń. W piątkowe popołudnie 12 stycznia 2024 r. na popularnej zakopiance panował wzmożony ruch. Widać było sznur samochodów jadących na Podhale. Małe Ciche witało ośnieżonymi stokami okolicznych gór, skutymi lodem potokami, szpalerami drzew i domami w śniegowych czapach, zabudowaniami oświetlonymi setkami kolorowych lampek.
Pierwsi uczestnicy wycieczki pojawili się w chacie „U Zosi i Jaśka” na długo przed wyznaczoną godziną zakwaterowania. Dodać należy, że chata „Zosi i Jaśka” od kilku lat przyciąga ceniących ciszę i kontakt z naturą, zarówno latem jak i zimą. Relaksowano się na trasach narciarskich i w Termach Bukovina. Wkrótce parking „pękał w szwach”. Przybywających, a było ich czterdziestu czterech, serdecznie witali organizatorzy wycieczki – Małgosia i Andrzej Słowikowie. Na wszystkich czekała także smakowita domowa kolacja i deser, przygotowane przez panią Zosię. Na stole nie zabrakło niczego i każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Zwieńczenie dnia stanowiły tradycyjne wieczorne posiady z piosenką harcerską (tym razem śpiewaną a capella). Wspominki dawnych obozów i zimowisk, wędrówek po górskich szlakach oraz tych, których już z nami nie ma zakończył spacer „nocnych marków”.
Sobotni poranek, 13 stycznia powitał nas prawie błękitnym niebem i słoneczną pogodą, która towarzyszyła nam przez cały dzień. Zima, goszcząca w Tatrach zachęcała do podziwiania pięknych widoków i obcowania z górską przyrodą.
Zaraz po śniadaniu, kilkuosobowe grupy wyruszyły w wybranych przez siebie kierunkach m.in. na Cyrhlę, do Zakopanego, gdzie zwiedzano Muzeum Karola Szymanowskiego w willi „Atma”, Muzeum Harcerskie im. Olgi i Andrzeja Małkowskich, spacerowano po Równi Krupowej, Krupówkach, Dolinie Strążyskiej i Tatrzańskim Parku Narodowym.
Odwiedzono także cmentarz Na Palenicy, na którym spoczywają ludzie zasłużeni dla Tatr i Podhala, aby przy grobie Olgi Małkowskiej, będącym jednocześnie symbolicznym grobem jej męża – Andrzeja Małkowskiego uczcić pamięć twórców polskiego harcerstwa.
Amatorzy białego szaleństwa szusowali na okolicznych trasach narciarskich, a amatorzy kurowania się wodą z uroków kąpieli w basenach termalnych. W ruch poszły także plastikowe sanki i jabłuszka, na których zjeżdżali nie tylko najmłodsi.
Dużo radości sprawiały maluchom zabawy w głębokim śniegu: robiono „orzełka”/„aniołka”, wydeptywano kształty, rzucano śnieżkami.
Każdy miłośnik polskich gór zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma lepszego upominku z wycieczki na południe Polski niż regionalne przysmaki. Dlatego z zadowoleniem przyjęto przybycie zaprzyjaźnionej z gaździną producentki serów. Przywiezione przez nią regionalne rarytasy: małe wędzone serki, korbacze wędzone i białe, gałki, oraz konfitura z żurawiny cieszyły się dużym zainteresowaniem i szybko znikały ze stołu, a w kasie lądowały kolejne złotówki.
Główną atrakcją sobotniego wieczoru był kulig z pochodniami. Do miejsca, w którym czekały na nas sanie zaprzęgnięte w konie zostaliśmy podwiezieni autokarem. Podzieleni na ośmio lub dziesięcioosobowe grupy wyruszyliśmy przez malowniczy, zimowy las.
Przejażdżka trwała około dwadzieścia minut w jedną stronę. Sanna była prawdziwą przyjemnością nawet wtedy, gdy trochę wiało, bo przed chłodem chroniły grube baranice. Trasa prowadząca na Polanę Furtakówki była urozmaicona – raz wznosiła się, raz opadała, czasem brała ostry zakręt. Wbrew obawom, żadne sanie nie przewróciły się, nikt też z nich nie wypadł. Po drodze panowała wesoła atmosfera. Cieszyliśmy oczy nocnym niebem na którym widać było gwiazdy, światłem sań i pochodni, a uszy dźwiękiem dzwonków, tupotem kopyt i parskaniem koni mknących po zaśnieżonej leśnej drodze. Planową przerwę w podróży wypełniła zabawa przy góralskiej muzyce, w zadaszonym i oświetlonym szałasie. Wszyscy mieli okazję do smakowania bigosu z kociołka, świeżego chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem, konfitury z żurawiny, pieczenia nad ogniem nadzianych na widełki kiełbasek, oscypków i kromek chleba.
Dobrą zabawę kontynuowaliśmy po powrocie do gościnnej chaty „Zosi i Jaśka”. Tym razem o muzyczną oprawę (piosenki biesiadne i muzykę pobudzające i zachęcające do wspólnej zabawy) zadbali Magdalena Noworyta i Arkadiusz Bojarski. Nieocenione okazały się ich umiejętności wykorzystania you tube’a.
Jak mówi stare porzekadło – wszystko co dobre, kiedyś kończy się. Kiedy w niedzielne południe przyszedł czas rozstania i powrotów na twarzach widać był żal. Czas przed obiadem wypełniły tradycyjna pamiątkowa wspólna fotografia, sprzątanie pokoi i pakowanie bagaży, krótkie spacery po najbliższej okolicy. Chociaż nikomu nie było śpieszno do domu, powoli ubywało ludzi i samochodów.
Serdecznie dziękujemy wszystkim za wspólnie spędzone chwile, uśmiech, wsparcie i dobrą zabawę. Organizatorom za staranne przygotowanie wycieczki, dobry humor i pogodę ducha. Gospodarzom za pełną ciepła rodzinną atmosferę. Gaździna Zosia dba o wszystkie sprawy, świetnie gotuje – śniadania, obiady i kolacje smakują znakomicie, a desery… palce lizać – wszystko świeże, przygotowywane na bieżąco. Prawie niewidoczny gazda Jasiek pomocny jest we wszelkich, pozostałych sprawach.
Pierwsza pełna wrażeń turystyczna impreza za nami. Nie żegnamy się, mówimy ― Do zobaczenia!
Życzenia od najmłodszych uczestników kuligu – Laury, Amelki i Marcela
Tekst: hm. Andrzej Gaczorek
Zdjęcia: wykonane przez uczestników wycieczki